LeMans RCW 500 – relacja

rcw500

K jak gokart, czyli relacja od Keneta, naszego tajnego współpracownika. Niektórzy mówią że w jego garażu leży więcej felg niż zjadł pierogów na wigilię, a jego pralkę napędza silnik dwusuwowy.

W niedzielę 9 marca na RCW odbyły się zawody długodystansowe RCW LeMans – wyścig na długości 500 okrążeń. Jedna z 14 drużyn, która pokona ten dystans najszybciej wygrywa. Dodatkowo przewidziane było 6 zmian kierowców, 8 tankowań podczas których zmieniany był też gokart, oraz 6 obowiązkowych zjazdów stop&go. Dla nas zupełna nowość, ale i okazja żeby poupalać do oporu. Kto był choć raz ten wie, że już po 12 minutach jazdy kartem czuć te przejechane metry w rękach. Dlatego 500 kółek wydawało się dystansem nie do przejścia. Ale co to dla teamu race4fun.pl. Po krótkim zastanowieniu postanowiliśmy wystawić 5 osobowy skład, który tworzyli Alex, Grifter, Kamil, Kenet i Serek. Wcześniej jeździliśmy porównywalnie, więc pełni nadziei przybyliśmy na tor w niedzielę przed południem.

Już na wejściu lekka konsternacja – zdecydowana większość teamów wyglądała jakieś 10 razy bardziej profesjonalnie niż my. Kombinezony, buty, rękawice, kaski – wszystko profi. Do tego część zespołów posiadała interkomy do łączności, tablice do komunikowania, a my tylko zaimprowizowaną kartkę papieru z krzepiącym napisem „jeszcze 20” ;D Na szybko ustaliliśmy kilka podstawowych komunikatów w języku migowym i czekaliśmy na ważenie. Zgodnie z przewidywaniami nasza drużyna nie była doważana, bo na wagę wnieśliśmy dosyć męskie wyniki, łącznie z 3 cyfrowym ;D Cóż zrobić, nikt nie mówił że będzie lekko, więc po ważeniu część naszego teamu zajęła się konsumpcją śniadania i w napięciu oczekiwaliśmy na kwalifikacje.

Poprzedziła je odprawa, na której obecni byli kapitanowie – w naszym przypadku był to Kenet. Po dość długiej dyskusji z sędzią głównym na temat wag, kar i szczegółów organizacyjnych przystąpiliśmy do losowania kartów. Jako 13 drużyna na liście zgłoszeń trafiliśmy na przekór kart nr 7. Nie trzeba mówić, że zatliło to iskrę nadziei w naszych sercach. Niestety jak się później okazało – przedwcześnie.

Do walki w kwalifikacjach wybrany został Kenet, z racji największej liczby przejechanych na tej konfiguracji toru okrążeń. Niestety doświadczenie na nic się zdało, gdyż kart nr 7 od początku nie jechał jak powinien. Czas był słaby i dał nam zaszczytne ostatnie miejsce startowe. Nie był to jednak duży problem w świetle dystansu jaki mieliśmy pokonać.

Dużo większym okazał się fakt iż wyścig główny rozpoczynaliśmy także w karcie nr 7. Jako pierwszy jechał Alex – potencjalnie najszybszy zawodnik naszego teamu, który miał odrabiać stratę z kwalifikacji. Po początkowych kilku dobrych kółkach, ku naszemu zdziwieniu tempo zaczęło spadać. Czasy urosły z 66 do 69 s. Wyraźnie było widać, że kart nie jedzie. Alex postanowił zjechać do pitu i wymienić wózek, ale niestety nie było żadnego gotowego, w który mógłby się przesiąść. Obsługa próbowała coś doraźnie pomóc, ale niestety nic z tego nie wyszło i zostaliśmy skierowaniu z powrotem na tor. Później okazało się, że w karcie rozciągnęła/poluzowała się linka gazu i nie otwierała co końca przepustnicy. O wpływie tego faktu na osiągi nie muszę mówić. Zaznaczyć należy, że już w tym momencie byliśmy ładne kilkadziesiąt sekund w plecy. Alex musiał kontynuować jazdę zdefektowanym kartem i po kilku okrążeniach znów zjechał. Tym razem już na ostro domagaliśmy się wymiany wózka i tak się stało. Niestety straciliśmy kolejne ~180 s (3 okrążenia). Nikomu nie było wesoło w tym momencie, bo już na starcie zostały nam podcięte skrzydła. Wiedzieliśmy w tym momencie, że na dobre miejsce nie ma co liczyć, a sukcesem będzie każde wyżej niż ostatnie. Ale w nazwie teamu mieliśmy zabawę, więc na tym się skupiliśmy. Dobra zmiana Kamila, następnie Grifter, który robił co mógł mimo, że jechał na tej konfiguracji po raz pierwszy. Bardzo dobra jazda Keneta oraz nie gorsza Serka powodowały, że rósł żal straconych pechowo okrążeń z początku wyścigu. Ale zgodnie z nazwą teamu byliśmy tam dla funu, więc humory znów zaczęły dopisywać. Prymitywna bo prymitywna ale komunikacja zespołu z kierowcą przebiegała pomyślnie, kontrolowaliśmy liczbę okrążeń aby każdy jechał sprawiedliwą ilość, jechało się naprawdę fajnie. Niestety sędzia główny zawodów tak fajny nie był. W niejasnych dla nas okolicznościach dostaliśmy karę stop&go. Później następną i jeszcze kilka w trakcie całych zawodów. Pan sędzia szalał z ostrzeżeniami i flagami, które raz po raz spotykały się z mało entuzjastyczną reakcją kierowców i zespołów. Celowych nieczystych manewrów póki co nie było, a ciężka walka w pełnym kontakcie była interpretowana nader surowo. Nie byliśmy też jedynymi pechowcami bo awarie trapiły także team Cartmax z Lublina. Jedna z drużyn przegapiła obowiązkowy zjazd na tankowanie i została początkowo wykluczona, a następnie ponownie wypuszczona na tor ze stratą 3 okrążeń. Ale tak jak race4fun.pl – walczyli mimo wszystko do końca.

Perłą wyścigu w naszym wykonaniu była druga zmiana Alexa – bardzo szybka jazda, piękne ataki oraz obrona pozycji zasługiwały na wielkie brawa. Do tego idealnie rozegrana strategia stop&go i znów żal, bo obiektywnie patrząc powinniśmy już jechać w dziesiątce. Pod koniec swojej zmiany Alex mógł się zrelaksować, bo zostawieni daleko z tyłu przeciwnicy nie mogli go dogonić i zadowolony zjechał na zmianę. Odrobił część naszej straty i do poprzedzającego zespołu traciliśmy już tylko okrążenie.

W drugiej części wyścigu zaczęły się zagrywki taktyczne i mocno defensywna jazda niektórych zawodników. Utrudnione na wąskim torze wyprzedzania dodatkowo torpedowane przez jazdę wężykiem spowodowały 2 kary dla Kamila, które znów zepchnęły nas na dystans 3 okrążeń do najbliższych rywali. Później było trochę walki, znów jakieś kary, ale robiliśmy co się dało, aby nie tracić kolejnych okrążeń do rywali. Mistrzem walki defensywnej był w tym momencie Serek.

Ostatnia tura zmian to popis jazdy Alexa zwieńczony najlepszym czasem naszego teamu tego dnia – 63.695. Kamil również bardzo szybko – 63.997. Dalej Serek z czasem 64.051 i Kenet 64.125. Na ostatnich zmianach, po dobrze nagumowanej i nagrzanej nawierzchni jechało nam się rewelacyjnie pomimo ogromnego już zmęczenia i całodniowego odurzenia spalinami. Było dużo czystej walki, wyprzedzań i szybkiej, bezbłędnej jazdy. Grifter niestety musiał nas opuścić wcześniej z racji obowiązków służbowych. Później ten sam manewr zastosowali Alex i Kamil. Kenet z Serkiem dotrwali do końca i krótko przed 23cią cieszyli się widokiem czarno białej szachownicy.

Po baaardzo wymagającym wyścigu, 488 przejechanych okrążeniach zakończyliśmy rywalizację na ostatnim miejscu. Niedosyt pozostał, bo nasza jazda była bardzo równa i gdyby nie pech na początku oraz nadgorliwy pan sędzia – 10tka była tego dnia w zasięgu. A to już niezły wyczyn jak na amatorów i debiutantów w tak ciężkiej imprezie, tym bardziej przy tak profesjonalnej i silnej konkurencji. Już teraz zapowiadamy, że team race4fun.pl jeszcze nie raz powalczy na torze RCW i postaramy się o lepsze wyniki. Tak czy siak – emocje i zabawa wynagrodziły nam trudy LeMans i następnego dnia poza zakwasami w całym ciele wszystkim zawodnikom towarzyszyły miłe wspomnienia z zakończonej rywalizacji.

A tak wyglądała cała moja ostatnia zmiana (można się zmęczyć przez te niecałe pół godziny):